czwartek, 6 grudnia 2012

Nie żałuję


            Jak tylko drzwi otworzyły się przede mną, dwóch funkcjonariuszy wzięło mnie pod ramiona i wyprowadzili z celi. Odsiedziałem swój wyrok i mogłem już wyjść. Siedziałem w więzieniu dwadzieścia pięć lat. Cieszyłem się, że wychodzę choć wiedziałem, że nic już nie będzie takie samo, bo bez Taemina, moje życie nie miało już sensu. Przymknąłem oczy, przypominając sobie dzień, w którym go straciłem.


            Siedziałem w domu i co chwila zerkałem na zegarek. Spóźniał się już dobrą godzinę. Czekałem niecierpliwie na mojego małżonka Lee...a właściwie to Choi Taemina. Mieliśmy iść razem do kina zaraz po jego zajęciach, które zakończyły się dokładnie pół godziny temu. Nagle zadzwonił telefon. Numer zastrzeżony. Odebrałem. Dzwonili ze szpitala. Okazało się, że przywieźli do niego Taemina. Strach ogarnął całe moje ciało, a serce niemal zatrzymało się na chwilę. Nie znałem szczegółów, bo lekarz miał mnie o nich poinformować dopiero na miejscu. Zerwałem się z kanapy i wybiegłem z domu, po drodze zabierając kluczyki od auta. Jechałem najszybciej ile się dało, po drodze omal nie zabijając kilku przechodniów. Nie obchodziło mnie to. Miałem ściśnięty ze strachu żołądek. Bałem się. Tak cholernie się bałem. Modliłem się by nic mu nie było. W głowie wciąż dudniły mi słowa lekarza, że moje kochanie leży w szpitalu. Gdy zajechałem na parking, szybko wysiadłem z samochodu i pognałem do szpitala, nawet nie zamykając auta. Nie miałem na to czasu. Wbiegłem do budynku i zapytałem o Choi Taemina. Wskazano mi gdzie mam się udać i od razu tam pobiegłem. Lekarz już na mnie czekał. Zacząłem go wypytać co się stało. To co usłyszałem z ust mężczyzny, wstrząsnęło całym moim światem. Dowiedziałem się, że mój Minnie został pobity i brutalnie zgwałcony.
            - Bardzo mi przykro Panie Choi. Robiliśmy co w naszej mocny, ale niestety nie udało nam się go uratować. Zmarł na stole operacyjny – powiedział lekarz.
Jego słowa docierały do mnie jakby przez mgłę. Serce mi się zatrzymało na chwilę i straciłem grunt pod nogami. Opadłem na kolana, czując jak łzy spływają po moim policzku. Nie żył. Jedyna osoba, którą kochałem, odeszła. W jednej chwili straciłem sens życia. Nie wiem ile czasu spędziłem na płakaniu, ale wiem, że gdy wracałem do domu nie miałem sił. Wróciłem taksówką, bo nie byłem w stanie prowadzić auta. Od razu po powrocie położyłem się do łóżka lecz nie zasnąłem. Nie mogłem. Wszystko przypominało mi jego. Pościel, łóżko, pokój, dom... Dom, który wspólnie kupiliśmy i mieliśmy w nim założyć szczęśliwą rodzinę. A teraz... nic nie miało sensu bez niego. Znów się rozpłakałem. Byłem zagubiony i samotny. Nagła pustka, która ogarnęła moje serce nie dawała mi spokoju. Wtulałem twarz w poduszkę młodszego i wdychałem jego zapach, który nadal się unosił na białym materiale. Nikła namiastka niego. W końcu zasnąłem, zbyt zmęczony płakaniem, ale mój sen nie trwał zbyt długo.
            Obudziło mnie pukanie do drzwi. Zwlokłem się z łóżka i podszedłem do nich, otwierając. Przed moim domem stało dwóch policjantów.

           
- Pan Choi? - odezwał się jeden z nich.
           
- Tak, to ja  – odpowiedziałem słabo. Mój głos był pozbawiony jakichkolwiek emocji.
             - Możemy wejść? - padło kolejne pytanie. Skinąłem głową i przepuściłem ich w drzwiach. Poszliśmy do salonu. Zaproponowałem coś do picia, ale odmówili. Prosili bym usiadł. Zrobiłem to.
           
- Panie Choi. Prowadzimy śledztwo w sprawie gwałtu na pańskim małżonku i chcieliśmy zadać panu kilku pytań. 
           
- Słucham – wyszeptałem. Policjanci zadawali mi pytania typu kiedy ostatni raz widziałem Taemina. Jak zachowywał się ostatnimi czasy i tym podobne. Gdy skończyli, podziękowali i wyszli. a ja wróciłem do łóżka. Nie miałem ochoty nigdzie wychodzić, ani z nikim rozmawiać. Mój telefon dzwonił bez przerwy, więc w końcu go wyłączyłem. Wpatrywałem się bezsensownie w sufit i wspominałem nasze wspólne chwile. W tym momencie po moich policzkach popłynęły kolejne łzy, więc oddałem się smutkowi, nie dbając już o nic.

            Na drugi dzień ponownie obudziło mnie pukanie do drzwi. Wstałem z łóżka i na szybko się ogarnąłem. Otworzyłem drzwi. Znowu ci sami policjanci co wczoraj. Po prosili mnie bym pojechał z nimi na komisariat. Nie powiedzieli po co. Westchnąłem cicho i skinąłem głową. Ubrałem się szybko i z nimi wyszedłem. Na komisariacie byliśmy po dziesięciu minutach. Okazało się, że mają podejrzanych, a ja miałem powiedzieć, czy ich znam. Pokazali mi portrety pamięciowe dwóch sprawców. Przyglądałem się im i nie dowierzałem. Portrety przedstawiały dwóch moich kumpli. Wpatrywałem się w nie tępo, aż w końcu wybiegłem bez słowa z komisariatu, ogarnięty wściekłością. Dorwę ich!” – krzyczałem w myślach. po kilkuminutowym biegu. wpadłem do bloku, w którym mieszkali. Dobiegłem na właściwie piętro i wyważyłem drzwi. Nie miałem czasu na żadną pierdoloną kulturę. Chciałem ich złapać i zabić. Zniszczyć ich tak, jak oni zniszczyli mojego Taemina. Zobaczyłem jak wychodzą z salonu. W ich oczach czaił się strach.
            - WY SKURYWSYNY! - wrzasnąłem i rzuciłem się na jednego z nich. Powaliłem go na ziemię i zacząłem okładać pięściami. Ogarnęła mnie wściekłość i ślepa chęć zemsty. Słyszałem jak błagał o litości, zakrywając głowę rękami, aby uchronić się od moich ciosów. Coraz ciszej mamrotał swoje prośby, ale ja go nie słuchałem. Uderzałem raz po raz, aż w końcu chwyciłem za coś ciężkiego i trafiłem w jego głowę. Owym przedmiotem okazała się być dość ciężka popielniczka. Ręce chłopaka opadły bezwładnie, a pod jego głową ukazała się bordowa plama krwi. Dyszałem ciężko, podnosząc się z chęcią mordu wypisaną na twarzy. Ręce i koszulę miałem całe we krwi. Spojrzałem na drugiego chłopaka, który patrzył na mnie z nie mały przerażeniem.
           
- Proszę. Nie rób mi nic - wyszeptał słabo.
           
- A jak Taemin błagał,  byście go zostawili i nic mu nie robili, posłuchaliście? Odpłacę się wam. Taemin nie żyje i to z waszej, pierdolonej winy! - krzyknąłem i go również powaliłem na ziemię. Zacząłem go kopać wszędzie gdzie się dało, aż w końcu i on opadł bezwładnie. Sam upadłem na kolana i spojrzałem na swoje ręce. Były całe czerwone. Nie wiem ile czasu siedziałem u nich w domu, ale w końcu przyjechała policja. Rozejrzała się z przerażeniem po pomieszczeniu, w którym wszędzie była krew. W końcu zabrali mnie na posterunek. Postawiono mi zarzuty zabójstwa dwójki ludzi. Kilka tygodni później miałem rozprawę. Skazano mnie na dwadzieścia pięć lat za podwójne zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Nie kłóciłem się o wyrok. Byłem spokojny i nawet się uśmiechałem, gdy sędzia ogłaszał wyrok. Na końcu wstałem i powiedziałem głośno:
-Nie żałuje.